To był dziwny koniec roku. Po klipie "Blackstar" ukazał się "Lazarus",
literalnie i bezpośrednio mówiący o odchodzeniu, w warstwie wizualnej
wręcz wyglądajacy jak randka DB ze śmiercią... a mimo to nikt nie myślał
o tym, że to zapowiedź realnych wydarzeń... Faza na Bowiego trzymała...
w Sylwestra obejrzeliśmy bite 4 godziny wszystkich Jego klipów: od
"Queen Bitch" do "Thursday's Child". To była jazda. Zaczął się nowy rok
2016, ukazał się nowy album 8 stycznia...
I nagle wszystko pieprznęło. Poniedziałek, 11 stycznia 2016 rano, do
pracy przed piątą, jak codzień. I sms: "David Bowie nie żyje". A crack in the sky... And the hand reaching out for me...
Nie ma na to słów. I ciężko o tym zapomnieć.
Ale też nie ma co drapać ran... Każdego dnia chce się go pamiętać,
ŻYWYM, witalnym i energicznym - i ten wideoklip jest do tego IDEALNY.
Przykład jak po 16 latach wziąć coś własnego, co już na wejściu było
genialne i zagrać to jeszcze lepiej.
I na to też nie ma słów. David Bowie. Po prostu. On jest. I tyle.
No comments:
Post a Comment