Wednesday 17 January 2018

Over The Rainbow. DOLORES O'RIORDAN

I've never been a huge fan of The Cranberries, although I very much liked a handful of their tunes. "Promises" is standing out as my personal favorite of theirs - thanks to a great melody, gritty lyrics and scorching leading guitar riff. Still, I am deeply saddened by the late received news of Dolores' O' Riordan's passing. I liked some of the music she did and surely The Lady had a unique and very distinctive voice and loads of talent that moved her listeners.

Sad to note down also that with probability it was depression that stood behind her unfortunately early end of life. With Keith Emerson, Chris Cornell and Chester Bennington being gone just last year and succumbing to the same area of mental trouble - this is just saddening that despite the ongoing progress in medicine - the people of art can't get enough support to save their lives and deliver more fine art of theirs to the world. We're left alone to praise and miss them.

Rest in peace, Dolores, hope you're safe in the calmer dimension of the universe.


Wednesday 10 January 2018

Over The Rainbow. DAVID BOWIE.

To był dziwny koniec roku. Po klipie "Blackstar" ukazał się "Lazarus", literalnie i bezpośrednio mówiący o odchodzeniu, w warstwie wizualnej wręcz wyglądajacy jak randka DB ze śmiercią... a mimo to nikt nie myślał o tym, że to zapowiedź realnych wydarzeń... Faza na Bowiego trzymała... w Sylwestra obejrzeliśmy bite 4 godziny wszystkich Jego klipów: od "Queen Bitch" do "Thursday's Child". To była jazda. Zaczął się nowy rok 2016, ukazał się nowy album 8 stycznia...

I nagle wszystko pieprznęło. Poniedziałek, 11 stycznia 2016 rano, do pracy przed piątą, jak codzień. I sms: "David Bowie nie żyje". A crack in the sky... And the hand reaching out for me...

Nie ma na to słów. I ciężko o tym zapomnieć.

Ale też nie ma co drapać ran... Każdego dnia chce się go pamiętać, ŻYWYM, witalnym i energicznym - i ten wideoklip jest do tego IDEALNY. Przykład jak po 16 latach wziąć coś własnego, co już na wejściu było genialne i zagrać to jeszcze lepiej.

I na to też nie ma słów. David Bowie. Po prostu. On jest. I tyle.




Tuesday 9 January 2018

B' Day Today! Jimmy Page (74)

Jeden z najważniejszych gitarzystów na świecie dostaje dziś w kartotece numerek wieku 74. 

Uczcijmy to wyjątkowym klipem.

Panowie zostają przedstawieni na początku, a potem, niczym Jeźdźcy Apokalipsy, anihilują swoje łańcuchy i zamieniają w kamień przestrzeń studia duńskiego radia... i w 12 minut kruszą je w drobny mak. W tym występie jest wszystko, co decydowało o magii Led Zeppelin. 4 żywioły spuszcone z łańcucha, 4 maniczne, opętanie prowadzone instrumenty... i 4 libida, które stapiały bluesa, rocka i psychodelię w filozoficzny kamień i katapultowały go w stratosferę. W tej wersji "How Many More Times" nie tylko zagrali jazz i psycho, wynaleźli nawet porn groove, bo czymże - jak nie ścieżką dźwiękową z rozdziewiczania groupie - jest zakończenie jamu "The Hunter"?? (10:15)... 49 lat temu wiek żadnego z tych zwierzaków nie przekraczał 25-ciu lat, rozlewali się jak magma z wulkanu, paląc wszystko co stare na swojej drodze, ale jednocześnie wytyczając granitowy szlak w muzyce, po którym wielu zachciało iść za nimi... choć i tak Zeppelina nie doścignęli. Kto wyglądał kiedyś lepiej niż Jimmy i dwa gryfy??? 

W "deserze" poniżej, od 5:57 to są czary, które cudem uchwyciła kamera. The ultimate look of someone you call "a ROCK GOD GUITARIST".


Panie, Panowie - Jimmy f**king Page on guitar and violin bow.

100 lat Maestro!


I "dwugryfowy" deser z dania, które rzekomo wszyscy jedli w którymś punkcie swojego życia, to prawie pewne.

Monday 8 January 2018

B' Day Today! David Bowie (71) [*]

No i są JEGO urodziny. A skoro tak, to musi być prawdziwe pieprznięcie zamiast toastu. 



To z tym utworem straciłem dla niego głowę 20 lat temu, jak na rockfana i świeżą maturzystę przystało. "Moonage Daydream" wypaliło znamię w mojej jaźni i ten znak jest tam do dzisiaj. Czego można chcieć więcej? Pająki z Marsa - niesamowity Trevor Bolder (RIP) na basie - choć tu go w ogóle nie widać, Willy Woodmansey na bębnach, Mike Garson na klawiszach i MICK RONSON (RIP) - kolejny z całkowicie przeoczanych przez pokolenia herosów gitary, który miał brzmienie jak behemot i czarował cuda z białego Gibsona.... i Bowie, który tysiące dziewoj na spidzie doprowadził w londyńskim Hammersmith Odeon 3 lipca 1973 roku do płynnej ekstazy. Już wtedy podporządkowywał swojej charyźmie i wizji nie tylko tłumy ludzi, ale udowadniał, że zrobi to z każdym gatunkiem muzyki, który weźmie na warsztat. I robił to. 

Ze Spiders From Mars na trwałe odcisnął swoje piętno na obliczu brytyjskiego rocka, a potem go porzucił (ku zawodowi tysięcy fanów) i podryfował w zupełnie inne rejony muzyczne, już wtedy całkiem na własnych warunkach artystycznych.

Dziwne dziwne te konopie, to tylko Bowie, a jak to kopie...

Dzięki David. Nigdy dość. Twoje święto! Let's celebrate!

No to jeszcze "Starman"a dodamy, bo mi Qrde mało! We miss ya!!


Saturday 6 January 2018

Found But Not Lost. Chapter 19 - Roy's Bluz



Facet stoi na scenie. Ani nie wygląda, ani nie śpiewa, wręcz monodeklamuje w tremie wersy bluesa... wygląda tak, jakby w jego grze równie ważne, co ruchy rąk były ruchy dolnej szczęki, a kamery wokół doprowadzały go na skraj załamania nerwowego. To nie jest twój guitar hero z plakatu pokoju nastolata. Ale ton jego Fendera Telecastera jest jedyny na świecie. To czasy ZANIM świat usłyszał o Eddie'm Van Halenie. A Roy Buchanan od wielu lat już ma w rękach precyzyjną piłę do cięcia wszystkiego na drzazgi i kawałki. Dźwiękami. Od mniej więcej piątej minuty robi po prostu TOTALNY ROZPIŹDZIEL manualny i dźwiękowy - jedną, dwoma rękami, pstrykaniem palcami, bez kostki. Bez wysiłku, niby dla picu. Patrzysz, słuchasz, japa i kapcie same spadają, a do tego jeszcze są w tym NIE KILOGRAMY, LECZ TONY bluesa.

Nic dziwnego, że ochrzczono go najlepszym nieznanym szerzej gitarzystą świata.

Rok 2018 powinien być w świecie bluesa jego rokiem. Odszedł 30 lat temu, do dziś nie wiadomo, czy sam, czy z czyjejś ręki. Był alkohol, problemy, frustracje artystyczne... Ale bodaj 50 lat (bez miesiąca), z takim talentem, to żaden moment, ni powód by znikać z niebieskiej planety.
Pamiętamy. Robiłeś nieziemską magię, Roy.

Found But Not Lost. Chapter 18. "Blackstar"

Pamiętam... ten dzień... kiedy ukazało się to wideo, listopadowy wieczór... 

Reakcja była instynktowna i typowa: "Co ten facet znowu odwala!?" Obdzwaniałem znajomych: "Obejrzyj to, czegoś takiego jeszcze nie było, David Bowie znowu totalnie z czapy, kombinuje jak 150, this will just fuck with your mind!". I nie chodziło tu tylko o odjechaną i kompletnie porąbaną aurę wizualną klipu - kobiety ze szczurzymi ogonami, hipnotyczne tańce, szamańskie drgawki, szczątki astronauty (Major Tom?), czy trzech złoczyńców spętanych na krzyżach z kosturów, w łachmanach, wrzeszczących w trakcie opętania... To było jak zbiorowy gwałt na świadomości, ale było tak bardzo w JEGO stylu. Ludzie nigdy od razu nie potrafili podążyć za jego wizją. Jedno było pewne: tylko on wiedział o co w tym chodzi, mało tego, nie zamierzał tego nikomu ujawnić. Zabrał interpretację tej wizi ze sobą, na zawsze... a ludzie zostali, z nieskończonym polem do popisów i roszad interpretacyjnych. Prawda zaginęła, gdy zgasł umysł Artysty. W dniu premiery "Blackstar" miał dla siebie jeszcze 7 tygodni życia, mniej-więcej.
 
A i sama muzyka niczego nie ułatwiała - była całkowicie inna od całego jego poprzedniego dorobku. Gdyby nie jego głos (absolutnie niepodrabialny) i gra saksofonu (która nie była jego, był na to już za słaby), nie dałoby się stwierdzić, że to może być Bowie w 50-tym roku swojej kariery muzycznej. Człowiek, który zawsze wizjonersko i artystycznie o jakiś dystans wyprzedzał swój gatunek i jednocześnie porzucał go na "wieczne nie nadążanie" za nim. Jak kwarki i gluony - im bliżej siebie jesteśmy, tym bardziej was odepchnę; takie jest moje prawo.
Ktoś napisał w komentarzach: "Smutno ci? Pomyśl, że Ziemia ma 4 miliardy lat, a Ty żyłeś w okresie, kiedy On tworzył." Co za epitafium.

Friday 5 January 2018

Not Only Rock Can Be Haunting. Chapter 4. "Wuthering Heights"

Do dziś pamiętam szok, jaki przeżyłem, kiedy to ZOBACZYŁEM pierwszy raz. Piosenkę się znało "od zawsze", bo zawsze i wszędzie grało ją radio... ale zobaczyć Kaśkę w akcji choreograficznej... Jeżuniu, to było NIE-SA-MO-WI-TE. 

Jako 19-latka zadebiutowała singlem numer 1 na liście sprzedaży w Anglii, jako pierwsza kobieta w historii tego kraju. Do tego sama wyreżyserowała i opracowała choreorafię do wideo dla utworu. Tylko ona, jej mimika, światło i ten wyrazisty jak brzytwa taniec... Lekcje w szkole baletu, w której szkolił się też David Bowie, dały niesamowity efekt... "Heatcliff... Pozwól mi ją mieć, daj mi wyrwać z ciebie duszę!!! Ja mieć ją muszę... Ty wiesz, że to ja, Cathy..." Ten moment, te oczy, te ręce - i to OPĘTANIE. Nogi za pas i ratuj się kto może. Można ogłądać w kółko, raz za razem, hipnoza gwarantowana.

Nic dziwnego, że brytyjska i europejska publiczność były w szoku i klękły przed Kate Bush w 1978 roku, bo takiego zjawiska - nawet w latach punku i disco - jak żyw, nikt wtedy nie widział.


Thursday 4 January 2018

Diamonds In My Crown. Chapter 4. "Knife Edge". Emerson, Lake & Palmer.

Nowy Rok i wpisy oraz wyszukiwanie cudeniek czas zacząć... Bosh, jak to możliwe, że wcześniej tego nie wrzucałem? Emerson, Lake i Palmer - w swojej najbardziej wybuchowej postaci w niesamowitej wersji "Knife Edge". Kiedyś nie trzeba było grać ściany dźwięku, żeby muzyka dosłownie odgryzała kończyny. Szczególnie gdy syntezatory były jeszcze w powijakach technologicznie - i brał się za nie ktoś taki jak Keith Emerson. To co pokazał tutaj, to jedynie nieśmiały próbniak, tego co potrafił robić z tymi instrumentami, włącznie z przemeblowywaniem sceny i siebie po niej, nie przestając grać i "wyciskać" zwierzęcia z organów Hammonda. Keith, Greg i Carl - może i byliście mistrzami art-rockowej przeginy na scenie - ale muzycznie - nie było wielu takich wirtuozów jak Wy - i RZĄDZILIŚCIE!


A komu mało... niech po prostu weźmie kamyczek, i wrzuci go do morza... "Take A Pebble" - to cudo nigdy nie zawodzi w uwiedzeniu słuchacza. Ponadczasowe, zupełnie jak geniusz Grega Lake'a, który to napisał i zaśpiewał swoim wyjątkowym głosem.