No i są JEGO urodziny. A skoro tak, to musi być prawdziwe
pieprznięcie zamiast toastu.
To z tym utworem straciłem dla niego głowę
20 lat temu, jak na rockfana i świeżą maturzystę przystało. "Moonage
Daydream" wypaliło znamię w mojej jaźni i ten znak jest tam do dzisiaj.
Czego można chcieć więcej? Pająki z Marsa - niesamowity Trevor Bolder
(RIP) na basie - choć tu go w ogóle nie widać, Willy Woodmansey na
bębnach, Mike Garson na klawiszach i MICK RONSON (RIP) - kolejny z całkowicie
przeoczanych przez pokolenia herosów gitary, który miał brzmienie jak
behemot i czarował cuda z białego Gibsona.... i Bowie, który tysiące
dziewoj na spidzie doprowadził w londyńskim Hammersmith Odeon 3 lipca
1973 roku do płynnej ekstazy. Już wtedy podporządkowywał swojej
charyźmie i wizji nie tylko tłumy ludzi, ale udowadniał, że zrobi to z
każdym gatunkiem muzyki, który weźmie na warsztat. I robił to.
Ze Spiders From Mars na trwałe odcisnął swoje piętno na obliczu
brytyjskiego rocka, a potem go porzucił (ku zawodowi tysięcy fanów) i
podryfował w zupełnie inne rejony muzyczne, już wtedy całkiem na
własnych warunkach artystycznych.
Dziwne dziwne te konopie, to tylko Bowie, a jak to kopie...
Dzięki David. Nigdy dość. Twoje święto! Let's celebrate!
No to jeszcze "Starman"a dodamy, bo mi Qrde mało! We miss ya!!
No comments:
Post a Comment