Pamiętam... ten dzień... kiedy ukazało się to wideo, listopadowy
wieczór...
Reakcja była instynktowna i typowa: "Co ten facet znowu
odwala!?" Obdzwaniałem znajomych: "Obejrzyj to, czegoś takiego jeszcze
nie było, David Bowie znowu totalnie z czapy, kombinuje jak 150, this
will just fuck with your mind!". I nie chodziło tu tylko o odjechaną i
kompletnie porąbaną aurę wizualną klipu - kobiety ze szczurzymi ogonami,
hipnotyczne tańce, szamańskie drgawki, szczątki astronauty (Major
Tom?), czy trzech złoczyńców spętanych na krzyżach z kosturów, w
łachmanach, wrzeszczących w trakcie opętania... To było jak zbiorowy
gwałt na świadomości, ale było tak bardzo w JEGO stylu. Ludzie nigdy od
razu nie potrafili podążyć za jego wizją. Jedno było pewne: tylko on
wiedział o co w tym chodzi, mało tego, nie zamierzał tego nikomu
ujawnić. Zabrał interpretację tej wizi ze sobą, na zawsze... a ludzie
zostali, z nieskończonym polem do popisów i roszad interpretacyjnych.
Prawda zaginęła, gdy zgasł umysł Artysty. W dniu premiery "Blackstar"
miał dla siebie jeszcze 7 tygodni życia, mniej-więcej.
A i sama muzyka niczego nie ułatwiała - była całkowicie inna od całego
jego poprzedniego dorobku. Gdyby nie jego głos (absolutnie
niepodrabialny) i gra saksofonu (która nie była jego, był na to już za
słaby), nie dałoby się stwierdzić, że to może być Bowie w 50-tym roku
swojej kariery muzycznej. Człowiek, który zawsze wizjonersko i
artystycznie o jakiś dystans wyprzedzał swój gatunek i jednocześnie
porzucał go na "wieczne nie nadążanie" za nim. Jak kwarki i gluony - im
bliżej siebie jesteśmy, tym bardziej was odepchnę; takie jest moje
prawo.
Ktoś napisał w komentarzach: "Smutno ci? Pomyśl, że Ziemia ma 4 miliardy lat, a Ty żyłeś w okresie, kiedy On tworzył." Co za epitafium.
Ktoś napisał w komentarzach: "Smutno ci? Pomyśl, że Ziemia ma 4 miliardy lat, a Ty żyłeś w okresie, kiedy On tworzył." Co za epitafium.
No comments:
Post a Comment